Gdzie ta Legia z wiosny? – pytali kibice, którzy przyszli na stadion przy Łazienkowskiej dopingować swoją drużynę.
Nie ma tej drużyny
Tej Legii nie ma. Teraz jest Legia donosicieli, obrażalskich, bawiąca się i źle przygotowana do sezonu. Piłkarze piorą brudy z szatni w prasie, trener dwa dni przed meczem oskarża piłkarzy o picie i swawole. Czy w takiej atmosferze można wygrać? Nie!
Na boisku zobaczyliśmy dwa zespoły mistrzów krajów, ale po tym, co drużyny pokazywały, można było przypuszczać, że jest to spotkanie najwyżej słabych pierwszoligowych drużyn.
Trener Dariusz Wdowczyk, nie wiedzieć czemu, wystawił dwóch defensywnych pomocników – Łukasza Surmę i Mamadou Balde. Efekt? – Legia grała bez pomysłu, a linia pomocy nie istniała. Pewnie Wdowczyk chciał zabezpieczyć tyły i zapobiec stracie gola. Nie wyszło mu to, bo w 26. minucie Wolfgang Mair strzałem po ziemi pokonał Łukasza Fabiańskiego.
Bez ambicji
Kto myślał, że stracony gol poderwie gospodarzy do walki, był w błędzie. Ogromny orzeł z wielkimi szponami, który pojawił się na trybunie odkrytej, miał sprowokować piłkarzy do walecznej gry. Nie sprowokował.
Dopiero w końcówce pierwszej połowy wyrównującego gola strzelił Junior. To pierwsza jego bramka w Legii, a setna stołecznego zespołu w Pucharze UEFA.
Po przerwie na boisku pojawił się Marcin Burkhardt i Legia zaczęła grać nieco lepiej. Rajdami imponował Miroslav Radović, który stanowił największe zagrożenie bramki Safara. Stołeczni piłkarze zamknęli rywali na ich połowie. Zabrakło jednak szczęścia.
Był karny!
Sędzia nie podyktował karnego za faul na Radoviciu. Strzały Edsona, Choto i Włodarczyka nieznacznie mijały bramkę rywali. Legioniści walczyli do ostatniej minuty, ale gol nie padł.
Za dwa tygodnie w Wiedniu muszą wygrać lub zremisować, strzelając więcej niż jednego gola. Z grą jak w pierwszej połowie nie mają czego szukać w Austrii. Jeżeli zaprezentują się tak, jak po przerwie, cień szansy na awans jest.
Nie ma tej drużyny
Tej Legii nie ma. Teraz jest Legia donosicieli, obrażalskich, bawiąca się i źle przygotowana do sezonu. Piłkarze piorą brudy z szatni w prasie, trener dwa dni przed meczem oskarża piłkarzy o picie i swawole. Czy w takiej atmosferze można wygrać? Nie!
Na boisku zobaczyliśmy dwa zespoły mistrzów krajów, ale po tym, co drużyny pokazywały, można było przypuszczać, że jest to spotkanie najwyżej słabych pierwszoligowych drużyn.
Trener Dariusz Wdowczyk, nie wiedzieć czemu, wystawił dwóch defensywnych pomocników – Łukasza Surmę i Mamadou Balde. Efekt? – Legia grała bez pomysłu, a linia pomocy nie istniała. Pewnie Wdowczyk chciał zabezpieczyć tyły i zapobiec stracie gola. Nie wyszło mu to, bo w 26. minucie Wolfgang Mair strzałem po ziemi pokonał Łukasza Fabiańskiego.
Bez ambicji
Kto myślał, że stracony gol poderwie gospodarzy do walki, był w błędzie. Ogromny orzeł z wielkimi szponami, który pojawił się na trybunie odkrytej, miał sprowokować piłkarzy do walecznej gry. Nie sprowokował.
Dopiero w końcówce pierwszej połowy wyrównującego gola strzelił Junior. To pierwsza jego bramka w Legii, a setna stołecznego zespołu w Pucharze UEFA.
Po przerwie na boisku pojawił się Marcin Burkhardt i Legia zaczęła grać nieco lepiej. Rajdami imponował Miroslav Radović, który stanowił największe zagrożenie bramki Safara. Stołeczni piłkarze zamknęli rywali na ich połowie. Zabrakło jednak szczęścia.
Był karny!
Sędzia nie podyktował karnego za faul na Radoviciu. Strzały Edsona, Choto i Włodarczyka nieznacznie mijały bramkę rywali. Legioniści walczyli do ostatniej minuty, ale gol nie padł.
Za dwa tygodnie w Wiedniu muszą wygrać lub zremisować, strzelając więcej niż jednego gola. Z grą jak w pierwszej połowie nie mają czego szukać w Austrii. Jeżeli zaprezentują się tak, jak po przerwie, cień szansy na awans jest.